Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zatrzymał się i, patrząc wprost w oczy Arabowi, rzekł:
— Uczony „inglesi“, którego mamy dzisiaj odwiedzić, twierdzi, że nasze poszukiwania będa daremne, żadnego strumienia koło Synaj niema, jak zresztą i nie było nigdy.
Ibn Tassil stropił się nadzwyczajnie.
— Tabliczka mówi... — bąkał niepewnie, unikając spojrzeń Żałyńskiego.
— Tabliczka mówi zupełnie co innego! — odparł ten, wzruszając ramionami. — Linje na niej oznaczają drogę, którą szedł tędy obcy naród w czasach, gdy nie było na świecie nietylko dziada twego, lecz i dziada pradziada jego.
Arab milczał długo, chmurząc brwi i gryząc wargi. Na twarzy jego odbiło się coś jakgdyby cień wahania.
Trzęsącą się lekko dłonią pogładził kilkakrotnie rozwichrzoną brodę.
— Ibn Tassil pomówi z tobą, szlachetny panie, o tej sprawie po powrocie od uczonych „inglesi“. Zobaczymy, co oni powiedzą, zbadawszy tabliczkę. Może i oni zgodzą się pomóc nam w poszukiwaniach? Kto wie?
Żałyński utkwił w nim badawcze spojrzenie.
— A co powie na to El Terim? Przecież on jest właścicielem tabliczki? — rzucił półgłosem.
Ibn Tassil zaśmiał się chytrze.
— Jest... to prawda, ale tabliczka jego nie bę-