Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

doskonale, że zawsze wtedy podziwiał odwagę Mojżesza, który nie lękał się patrzeć w oblicze boskie. Święta góra!
Marzenia jego przerwał głos Ibn Tassila, który powoli podjeżdżał na swym wielbłądzie ku niemu.
— Będziemy tam jutro z rana! — rzekł, wskazując ruchem głowy Synaj.
Żałyński zdziwił się.
— Mamy przecież szukać strumienia? — rzucił jakgdyby w oczekiwaniu wyjaśnień.
Ibn Tassil skinął poważnie głową.
— Powiedziałeś, panie! Właśnie źródło strumienia, którego szukamy, znajduje się wpobliżu świętej góry.
Żalyński spojrzał na niego uważnie.
— Tabliczka nic o tem nie mówi!
— My wiemy, panie! — odparł Ibn Tassil, przymykając znacząco jedno oko. — Nasi pradziadowie widzieli je i opowiadania o tem przekazali swym synom, a naszym dziadom i ojcom.
Rozmowę ich przerwał szybki, gardłowy bełkot Mohammeda ben Ali, który, przysunąwszy się ku nim, począł z wielkiem przejęciem zwracać uwagę swego pana i Ibn Tassila na grupkę białych plam, widniejących u krańca jednego z wąwozów, oddalonego od nich o parę kilometrów.
Powietrze, aczkolwiek zupełnie czyste, drżało jednak i mieniło się pod wpływem prażących zie-