Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pośpieszyliśmy do znaku... i znaleźliśmy się tutaj tym sposobem, jakim znajdzie się i czytający te moje słowa.
Po pobieżnem obejrzeniu skarbu rozpoczęliśmy poszukiwanie wyjścia.
Odnaleźliśmy słup, od którego należy rozpocząć drogę, i ruszyliśmy naprzód przy słowach śpiewanej przeze mnie pieśni.
Mijaliśmy po obu stronach setki otworów... nareszcie przy jednym z nich padło ostatnie słowo pieśni.
Z ufnością zapuściliśmy się w otwór... niestety, kończył się głuchą ścianą.
Rozpocząłem na nowo... otwór również nie miał wyjścia.
Po raz trzeci próbowaliśmy szczęścia, tym razem przy śpiewie mego druha... napróżno.
I tak... przez sześć długich dni i przez sześć długich nocy śpiewaliśmy bezustannie, stąpając coraz mniej pewnym krokiem koło otworów. Każdy z nich kończył się kamienną ścianą, która zdawała się drwić z naszych wysiłków.
Siódmego dnia zrozumieliśmy, że podziemia te będą naszym... grobem!
I tak jest, niestety! Druh mój zmarł przed paru godzinami z głodu i wycieńczenia, pożegnawszy mnie na chwilę przed zgonem braterskim pocałunkiem.
Ja... pójdę za nim niebawem.