Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z pod srebrnych włosów brody lśnił w świetle latarki wysadzony brylancikami orzeł w koronie ze wzniesionemi ku górze skrzydłami. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że wizerunek tego królewskiego ptaka był znakiem narodowym Polaków.
Żałyńskiego ogarnęło wzruszenie na myśl, jak tragiczny był koniec niespokojnego ducha, który, zniknięciem z pod Daszowa utrwaliwszy w Polsce przekonanie o swej śmierci, odrodził się jak Feniks z popiołów na gorących piaskach pustyni.
Wydarł się śmierci na rozłogach ukraińskich, aby rozpocząć nowe życie pod skwarnem niebem południa!
A jednak śmierć, ta wierna towarzyszka życia ludzkiego, zawiedziona w swych rachubach, podążyła za nim z chaty leśnika daszowskiego do czerwonych, przepaścistych gór Synaj, aby tutaj zemścić się okrutnie za doznany zawód!
Okrutnie... gdyż straszne musiały być ostatnie chwile tych dwóch, oczekujących powolnie w męczarniach nadejścia nieubłaganego zgonu!
Wzdrygnął się, gdyż w tymże momencie zawirowała w jego mózgu natrętna myśl — zmora, że i ich czekają takie same męczarnie... takiż sam zgon!
Oderwał wzrok od postaci zmarłych i powiódł nim po ścianach pieczary, jakgdyby spodziewając