Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/517

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lecz tak był zmęczonym i chorym, że z zupełną obojętnością oczekiwał nieuniknionego końca.
Jakaś złośliwa gorączka spadła nań natychmiast prawie po opuszczeniu wysepki. Paliła mu piersi, żarem zasypywała zaschłą krtań, odbierała władze w całem ciele.
Czy była ona wynikiem całonocnego prześlęczenia nad cieśniną przy dżdżystej i wietrznej pogodzie? Czy też była to choroba, nabyta już w drodze? Nie zdawał sobie z tego sprawy, lecz czuł, że z każdą chwilą siły opuszczają go coraz bardziej.
Tylko dzięki intuicji i tyloletniemu doświadczeniu kierował samolotem.
Wreszcie spadła nań taka niemoc, że drżące palce odmawiać poczęły posłuszeństwa.
Rzucił wzrokiem na wskazówkę ostatniego zbiornika. Stała prawie na zerze.
— Żegnaj, „Ptaku“! Amy... idę już do ciebie... idę — szeptał, słaniając się na swym fotelu.
Pchnął samolot na fale. Siadł lekko, prawie bez wstrząsu.
Powstał, chwiejąc się na nogach. Mgła przesłaniała mu wzrok. Przez mgłę tę ujrzał przed dziobem aparatu... daleko... daleko na horyzoncie dziwnego kształtu chmurę. Wy-