Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lecz naokół wznosiły się strome ściany gór, niepozwalające na skręt.
Nie pozostawało nic innego, jak windować się w górę, ponad szczyty.
Wszystkie trzy motory pracowały pełnym gazem. Po paru minutach wznoszenia się w górę i walki z powietrznymi wirami „Ptak“ znalazł się na wysokości kilkudziesięciu metrów ponad szczytem, zagradzającym mu drogę.
Nagłym skrętem pchnął Wychowski aparat w lewo. Jeszcze parę minut szalonego biegu i znaleźli się poza obrębem niebezpieczeństwa.
Samolot począł się wznosić w górę.
— Co teraz robimy? — zapytał Wychowski siedzącego obok niego doktora.
Ten, ruchem głowy wskazał widniejącą przed nimi w oddali kolumnę ognia.
„Ptak Nadziei“ popędził ku niej.
Z wysokości, na której znajdował się teraz, wyraźnie dostrzec można było cały szereg łun, malujących krwawem blaskiem zachodnią połać nieba.
Jagger i Selwin, oparty o ścianę kabiny, spoglądali na nie pochmurnem, zatroskanem spojrzeniem.
— W świecie naukowym kursowała po-