Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ski. — Była pani tak śpiącą, że zamiast oczu, miała pani dwie wąziutkie szpareczki...
— Fe... to musiało wyglądać szkaradnie! — przerwała tonem zgrozy. — Zaledwie przyłożyłam głowę do poduszki zapadłam w sen... ale, wie pan, tak niespokojny, że pomimo szalonego znużenia budziłam się co chwila. I proszę sobie wyobrazić, nie wiem, czy to był sen, czy hallucynacja... dość, że w pewnym momencie dostrzegłam, że u wezgłowia mego łóżka stoi mój mąż! Ogarnęło mię takie przerażenie, bo przecież nie jestem Amą, abym wierzyła, że którykolwiek z nich żyje, iż czułam najwyraźniej, jak zimny dreszcz poczyna przebiegać przez moje ciało! Chciałam krzyczeć... nie mogłam... chciałam uciekać... nie zdolna byłam oderwać głowę od poduszki! A on... pochylił się nieco nademną i położył dłoń na mej głowie...
Przysunęła się bliżej ku Jerzemu i, patrząc nań szeroko rozwartemi źrenicami, ciągnęła dalej zduszonym przez wrażenie głosem.
— I... przysięgam, słyszałam, jak słyszę pański głos... jak słyszę głos każdego żyjącego człowieka... słyszałam, jak wyrzekł te słowa: „i ty również... i ty również... jak my... jak wszyscy“. I znikł natychmiast, jak gdyby go nigdy nie było! Zbudziłam się, nawpół