Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za tydzień lecieć chociażby do tej Mandżurji, którą ci spryciarze japończycy zagarnęli!
Tu przysłowiowa francuska znajomość geografji zademonstrowała się w całej pełni.
— Panie... co to za kraj? Czy naprawdę taki bezpieczny? Pan go powinien znać doskonale, gdyż to niedaleko od waszej ojczyzny!
Wyhowski z trudem zdołał się wyrwać gadatliwemu francuzowi i wraz z jednym z inżynierów fabrycznych udał się do hangaru, gdzie stał gotowy zupełnie do lotu, jego aparat.
Ze wzruszeniem ogarnął wzrokiem wysmuklą sylwetę stalowego ptaka. Jego to twór... jego praca! Każdy, najdrobniejszy nawet, szczegół aparatu był przezeń obmyślany i sprawdzony. Wiele nieprzespanych nocy zabrał mu ten ptak, który oto teraz, rozpostarłszy dumnie skrzydła, gotów, posłuszny jednemu ruchowi ręki swego twórcy, wzbić się w przestworza i poszybować śmiałym lotem w dale... hen!
Wyhowski wdrapał się po skrzydle do przedziału pilota, połączonego wąskim kurytarzem z kabiną w kadłubie aparatu. Kabina mogła wygodnie pomieścić trzy, a nawet cztery osoby. Zaopatrzona była w wiszące