Strona:Wacław Gąsiorowski - Rok 1809 t2.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Wojsko Księstwa wypoczywało — z ukontentowaniem wypominając dwunasty pułk Weysenhoffa, który jakby spadł z nieba razem z Kaliszanami i nocną służbę odprawiał — gdy nagle z ogniska do ogniska gruchnęła wiadomość, że Sasi odchodzą.
Wiadomość ta, z początku niejasna, dziwna, niezrozumiała — wydawała się śmieszną plotką poczętą z jakiejś banialuki bezmyślnej. Gdzieżby Sasi mogli odejść? Dokąd? Cały kraj po Wisłę, ba może i za Wisłą, zalany Austrjakami — przedostać się niepodobna. Sasi zresztą — toć przecie jednego króla poddani.
A jednak, mimo te słuszne racje korpus saski w sercu armji Księstwa drgnął, dźwignął się i jął maszerować ku Woli.
Pan Polentz ustępował z placu!... Dlaczego!?... Bo, jak powiedziano wojsku, takie miał rozkazy z Drezna.
Dwa bataliony drugiego pułku piechoty, dowiedziawszy się o tem i patrząc na ustawiających się do pochodu Sasów, chciały porwać za broń — lecz Staś Potocki w porę zapobiegł wzburzeniu, przekonywując swych podkomendnych, że generał Polentz ma taki rozkaz.
Żołnierze dali się uspokoić — chociaż nie przekonać.
Na toż król Polentza tu przysłał, aby ten, w chwili gdy nieprzyjaciel do nowych sposobił się zapasów, gdy stolicy szturmem groził — uciekał z placu bitwy?
Więc ten korpus saski, z taką paradą w Warszawie kwaterowany, był tylko na przeglądy, na rewie, na załogę, na furaże?! Jakaż moc miała go osłonić przed napaścią Austrjaków? Byłże Polentz tak dzielnym, tak odważnym,