Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

waniu, na wstydliwem rozpatrywaniu własnych epoletów, na sylabizowaniu patentów nadawczych, na dziwieniu się samemu sobie, że to wszystko nie jest ani przywidzeniem, zmorą, czy chorobliwym widziadłem. Kąsinowski i Chłusowicz nie opuszczali aż do rana towarzysza broni, z całego serca cieszyli się z piorunowego awansu niedawnego porucznika, sami dla siebie stąd brali wróżby, a zapalczywie dowodzili, jako zgoła inne nastały dla legjonistów czasy, że ta nominacja właśnie najrzetelniejszym jest tego dokumentem.
Po pierwszej rannej pobudce, gdy Łączyński swe ubogie zbierał potrzeby, a w duchu śmiał się z kontrastu wyszarzanego i łatanego mundura z bombiastemi, a szczerozłotem lśniącemi epoletami, dopadł go adjulant Szczaniecki i do generała zaprosił.
Łączyński bez ociągania ruszył za adjutantem, niepewnie odpowiadając na składane mu honory wojskowe, a nawet objawiając zgoła nieprzystojne pułkownikowi sztabu cesarskiego zaniepokojenie zachowaniem się Szczanieckiego i jego służbistością.
W drodze do kwatery generała, Łączyński próbował wygładzić przedział wyrosły nagle między nim, a adjutantem Szczanieckim.
— Jakże pan generał — lepiej?
— Jednakowo, panie pułkowniku! — odrzekł salutując Szczaniecki.
— Cóż chirurg?
— Powiada, że rana ciężka, panie pułkowniku.
— A syn pana generała?
— Będą mu pewno amputować rękę, panie pułkowniku.
— Czy generał życzył sobie, abym zaraz szedł? Jeżeli jest cierpiący, nie chciałbym trudzić!
— Prosił, panie pułkowniku, o ile pan pułkownik uzna za właściwe, to zaraz!