Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mówili, podobno pan Józef tylko!
— Obadwaj na forpocztach leżą, ruszyć ich z miejsca nie można!
Pułkownik się zamyślił, major trącił nieznacznie Łączyńskiego.
— Pora nam, panie pułkowniku!
— Odchodzicie! Nie śmię was zatrzymywać! Nie wiadomo, co jutro przyniesie, należy nam się wypocznienie! Bywajcie! A broń was Boże rozpowiadać, coście słyszeli, gorycz mnie naszła! Czasem już zdławić w sobie wszystkiego nie można! Raz jeszcze winszuję waćpanu awansu! Ruszyłeś dziś z miejsca, jeżeli kompanja pociągnie, zobaczysz, majorstwo cię nie minie! Dogonisz i mnie jeszcze!
— Panie pułkowniku, toćby dopiero niesprawiedliwość była!
— Całem sercem życzę waćpanu! Wolałbym ciebie generałem mieć, niż którego z warszawskich paniczów! Wspomnisz moje słowa! Nie zaniechają tu okazji! Spadnie nam jeszcze i książę!
— Gdyby Poniatowski — dorzucił major.
— To co!? — przerwał porywczo pułkownik.
Kąsinowski nie zdążył odpowiedzieć, gdy naraz drzwi chaty z trzaskiem się otwarły, w progu stanął Chłusowicz i wyrzucił jednym tchem.
— Kurjer cesarski, panie pułkowniku!
— Gdzie jest!?
— Tu przed chatą!
Pułkownik zarzucił płaszcz na ramiona, skinął na pożegnanie Kąsinowskiemu i Łączyńskiemu i wybiegł z chaty, wołając na Chłusowicza, aby szedł za nim.
Kąsinowski poruszył się niespokojnie.
— Dałbym sobie rękę uciąć, że rozkaz marszu!
— Niezawodnie!