Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a klamry do lustru wytrzeć, gdy tuż obok namiotu rozległo się wesołe pogwizdywanie.
Zaciekawiony szwoleżer wychylił głowę i dostrzegł grenadjera, siedzącego pod drzewem i zajętego robotą.
— Hej! Stary! A ty co tam dłubiesz!?
— Ehe! Ciekawyś!... Strużę sobie kawałek drewna.
— Ot, znalazłeś zajęcie!...
— Pomógłbyś mi lepiej pałasz wypolerować... zaspałem!...
— Nie mam czasu!...
— Tamto pilniejsze!...
— Jakbyś wiedział, do kroćset! Nasz smyk lada chwila może się obudzić... i co!? Niechże choć na dziś ma tego konia drewnianego!... Cudak, bo cudak, ale jak na Elbie, to i ten ujdzie!... Niech ma!...
Krzeczkowski w milczeniu wrócił do namiotu.
Vraincourt strugał dalej konia, pogwizdywał, a od czasu do czasu spoglądał z rozczuleniem na przysłonięte okna dworku.
...Smarkacz zmordował się podróżą i chrapie, jak dwa bataljony piechurów po trzydniowym marszu!... Ciekawy jestem, czy mu się moja szkapa będzie podobała!... Ma świński łeb, a zajęczy ogon!... Śpi smyk!... Mały kapral także się wyleguje! Niech sobie!...
Grenadjer urwał nagle monolog i wzrok wytężył.
Drzwi dworku otwarły się cicho. Na progu stanęła młoda, wysmukla kobieta o ciemnych, bujnych włosach, oczach wielkich, niebieskich, kształtnym równym nosie, twarzyczce delikatnej, pociągłej.
Kobieta rozejrzała się dookoła, a spostrzegłszy wieżyczkę kościoła Madonny skierowała ku niej swe kroki.
Vraincourt aż oczy przetarł ze zdumienia, a po chwili zerwał się na równe nogi, rzucił trzymany w ręku nóż i napoły wystruganego konia i wpadł do namiotu wzburzony.