Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oby tak było, jak mówisz! Ale, może Kossakowski źle rzecz przedstawił, może nie dość jasno wyłożył szczegóły zamachu. Paryż jutro będzie odzyskany... opanowany!
— Zaręczam pani, że nikt lepiej, a goręcej...
Szambelanowa potrząsnęła główką.
— Nie, nie ufam nikomu! Wy wszyscy nawet, co ani chwilibyście się nie wahali ponieść zań życia, zwątpiliście, osłabli, straciliście wiarę... A tymczasem nie widzicie, że najmniej w upadek jego wierzą ci, którzy go doń przywiedli, że do dziś dnia sprzymierzeni z minuty na minutę oczekują na odzew armat, że armja cała dotąd jest przekonaną, że do zrzeczenia się korony zniewolili marszałkowie!
Bertrand zafrasował się i, nie kryjąc swego znudzenia znanemi mu już aż nadto wywodami, rzekł wymijająco.
— Ach, tak się to wydaje! Już wszystko to było rozważane i brane w rachubę!
— Trudno, panie marszałku! Zdawało mi się, iż w panu zdołam pozyskać sprzymierzeńca! Lecz tej nadziei nie tracę, tymczasem sama rzecz poprowadzę!...
Bertrand zmieszał się.
— Jakto, pani szambelanowo?!...
— Zdaje mi się, iż potrafię najjaśniejszego pana skłonić...
— Pani... pani?!...
— Tak — ja! Pana dziwi?
— Bynajmniej, znając szlachetność jej uczuć dla cesarza — tylko...
— Nie wątp przed czasem, kto wie! Nigdy nie próbowałam swego wpływu... teraz nie zawaham się! Na krok go nie odstąpię!...
Bertrandt otworzył szeroko oczy.
— Ależ pani szambelanowo! Toż tylko goryczą go przejmiesz, budząc w nim daremnie to, co on z takim trudem uśpił! Podniecisz nadzieje, aby tem głębiej sięgnął okiem