Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeby z nim szedł, zawrócił do małej izdebki przy antykamerze. Tu zarzucił płaszcz na ramiona i, poprzedzany dalej przez podoficera ruszył z zamku.
Podoficer powiódł szybko marszałka na podwórzec, a stąd na jedną z bocznych ulic miasteczka, do piętrowego pałacyku.
Bertrand bez wahania przestąpił próg sieni i zapukał do najbliższych drzwi. Te otwarły się niebawem, ukazując natrętne spojrzenie podżyłej mieszczki.
— Czy u pani mieszka hrabina Lenoir?
— A, pan generał, bo właściwie...
— Hrabia Bercy!
Mieszczka dygnęła twierdząco i wprowadziła Bertranda do niewielkiego saloniku, sama zaś wysunęła się za portjerę, zawieszoną ponad przejściem do dalszych komnatek pałacyku.
Upłynęła nużąca dla marszałka chwila oczekiwania, zanim portjera odchyliła się ponownie, a w saloniku stanęła pani Walewska.
Szambelanowa, na widok Bertranda, wydała lekki okrzyk zdziwienia.
Marszałek powitał ją głębokim ukłonem.
— Pani szambelanowa daruje, lecz najjaśniejszy pan nie chciał trudzić generała Kossakowskiego pewnymi szczegółami...
— Więc pan, panie marszałku, przychodzisz...
— Wyrazić nadewszystko najserdeczniejszą, najgłębszą podziękę najjaśniejszego pana... za trudy jej z takim mozołem podjęte... ale...
— Odrzuca!? — przerwała gorączkowo pani Walewska.
— Nie, pani, tylko nie może przyjąć ofiary!... Daremnej, wiodącej do zguby...
— Panie marszałku, więc cesarz dla zdrady Marmonta,