— Pójdzie kto z listem?
— Jak zwykle... Domagalski!
Ochmistrzyni mrugnęła domyślnie i wyszła spełnić rozkazy.
Pani Walewska zasiadła do pisania listu...
List był krótki.
Po napisaniu tych słów, pani Walewska otworzyła szkatułkę i wyjęła z niej złoty sygnet, mający na wierzchu pięknie cyzelowaną głowę sfinksa, wewnątrz zaś obrączki, pod tąż samą głową, kawałek szkiełka, okrywającego zręcznie promień włosów... Obrączka nadto na wewnętrznej stronie nosiła napis: Quand tu cesseras de m’aimer, n’ublie pas que je l’aime.
Szambelanowa sygnet owinęła listem, zapieczętowała i kazała przywołać Domagalskiego.
— Do pałacu!? — zagadnął konfidencjonalnie stary sługa.
— Tak! Oddasz Constantowi do rąk!
— Rozumiem!
— Tylko nie wiem, czy się przedostaniesz?!
Stary spojrzał na swój ubiór dworski.
— Proszę paniusieczki, w tej zieleninie to chyba do lucypera samegoby pozwolili! Okrutnie mocna barwa, pod Tuilerami czasem wielkiego oficera odpędzą, a mnie ani kto tknie!
Domagalski chciał szerzej opowiedzieć, jakie to barwa jego daje mu przywileje, lecz, spojrzawszy na panią, umilkł raptownie i oddalił się na palcach.
Zmierzchało się. Pani Walewska w swym zacisznym buduarze wodziła machinalnie po klawiaturze szpinetu, dobywając zeń jakieś rzewne nuty, splątane ze sobą melodje, melancholijne akordy. Zdawało się, że w strunach martwego instrumentu szambelanowa szuka tonu, któryby odzewem