Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mkniętemi, z ust spływały mu sople brunatnej krzepnącej krwi, gardło jakimś ponurym dygotało charkotem.
Na okrzyk szambelanowej, do izdebki wpadł chirurg, a za nim Jerzmanowski z wachmistrzem Wasilewskim.
Chirurg pochylił się nad Gorajskim i jął pospiesznie solami go rzeźwić, a płynem jakimś przemocą poić.
Jerzmanowski zaś pospieszył do pani Walewskiej, podniósł ją i do sąsiedniej wyprowadził izby, gdzie ją powierzył opiece innego oficera szwoleżerów, sam zaś powrócił do posłania towarzysza broni.
Chirurg w tejże samej chwili odstawili na bok sole i, rzuciwszy raz jeszcze badawczym wzrokiem na konwulsyjnie drgającą głowę Gorajskiego, zasunął rękę za guzy munduru.
Jerzmanowski brwi ściągnął.
— Co — jakże?! Krwotok?!
— Koniec!
Jerzmanowski odsapnął z impetem.
— Słuchaj, Girardot, sacrebleu, nie rób mi grabarskiej miny... toż oddycha, do miljon!
Chirurg za puls ujął konającego, badał w skupieniu, długo, wreszcie rzekł cicho.
— Umarł!
— Umarł! — powtórzył głucho Jerzmanowski i zadzwoniwszy bezwładnie ostrogami, oparł się o ścianę i spoglądał w osłupieniu ku tężejącym zwłokom towarzysza.
Girardot westchnął i napomniał półgłosem Jerzmanowskiego.
— Kapitanie, znów się forsujesz, męczysz, zważaj na ranę własną, ledwie się zasklepiła!
— To i co? — bąknął opryskliwie Jerzmanowski.
Girardot uścisnął serdecznie rękę kapitana.
— Bo wamby stąd odejść może!... Cóż, żyć już nie mógł,