Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiadam właśnie, tu, wprost z za rabatów, wyrwała mi cały rozpis!
— Tak, wyrwała!! — rozległ się tuż obok piskliwo triumfujący głos Jabłonowskiej.
Szambelanowa odwróciła się ku księżnie. Ta ostatnia z pogardliwym uśmiechem skrzyżowała ręce na piersiach i powtórzyła:
— Tak, ja wyrwałam!
— Mniemam, mościa księżno, że rozumiejąc znaczenie tego dokumentu, oddasz go dobrowolnie!
— Dokument ten już nie istnieje!
Sacrebleu!
— Nie obawiaj się, panie kawalerze! Ślady zatarte! Nie mogłam dopuścić, aby imię szlachetnego de Ligny miało dla mojej nieostrożności być sponiewierane, a twoje, panie kawalerze, poświęcenie narażone na złośliwość osoby nie rozumiejącej własnego dobra!
— Księżno, — upomniała pani Walewska.
Jabłonowska przymrużyła melancholijnie oczy i, chwiejąc poważnie swą siwą, roztrzepaną peruką, odrzekła z mocą.
— Chcesz wiedzieć, więc tak, dokument nie istnieje! Wyrwałam go, chciałam spalić, przeszkodzili mi, więc go zjadłam!...
W tem miejscu księżna z poczuciem przebytego męczeństwa osunęła się na kanapkę. Pani Walewska na to wyznanie stropiła się, Jerzmanowski zaś jak burak pokraśniał, do Jabłonowskiej skoczył i, z trudnością hamując rwący mu się z piersi głos, wybuchnął.
— Mościa pani, nie wiem, czem sobie zasłużyłem na niewczesne żarty! Proszę o mój rozpis!
— Nie obawiaj się — niema go! Poświęciłam się! Zjedzony!
Sacrableu! toż nie żadne faramuszki, rozpis służbowy