Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie sądzę, — odrzekła spokojnie posiać w bieli.
— Może nie był w usposobieniu! I co mówił, co mówił?!
— Wiesz dobrze, mościa księżno, że nie mówimy o polityce!
— I jak to źle! Jak to bardzo źle! Wyrzekasz się dobrowolnie wpływu, dobrowolnie! Zamiast ciebie rządzą inne!
Postać w bieli szarpnęła się lekko. Dama uprzedziła odpowiedź.
— Nie urażaj się, moja najdroższa, nie dla siebie chcę, lecz dla ciebie! Tobie nie wolno się usuwać, jesteś na stanowisku i stanowiska tego powinnaś strzec, bronić!
— I tak czynię dosyć, czynię to jednak, co mnie nie miesza do intryg. Cesarz zna aż nadto dobrze ludzi, którzy go otaczają, nie potrzebuje moich rad!
— Lecz, ma chèrie, to nie to — nie to! Wcale nie obliguję! Godzę się! Idzie mi o co innego! O sposób życia, o pewien ton! Powinnaś się pozbyć niesłusznych uprzedzeń, powinnaś zaniechać tej klasztornej klauzuli. Ludzie powinni cię widzieć, powinni czuć twoją władzę. Sama się przekonałaś! Pamiętasz, jak w Paryżu bałaś się Józefiny! Zdawało ci się, że spotka cię scena! A tymczasem ona sama trzy razy zapraszała cię do siebie! A ty i jej odmówiłaś! Co za idea! To mi robi przykrość! To nie może iść tak daleko!...
— Nieraz tłumaczyłam ci, księżno, co mi nie pozwalało stanąć oko w oko z cesarzową!
— Przesądy, dobre w naszych dworkach, ale nie na wielkim świecie! Pochlebiam sobie, że nie pierwszy dwór oglądam! Możesz nie mieszać się nawet do polityki, lecz musisz stać przy nim, powinien cię widzieć, nareszcie inni powinni cię szanować...
— Moja księżno, tak bardzo różnimy się w mniemaniach!