Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bonaparte poruszył się niecierpliwie.
— Dziecko niedobre, niewdzięczne, niepoprawne! Możesz przypuścić, abym ja wyrzekł się kiedykolwiek ciebie, mego szczęścia, mego dobra, mej gwiazdy jasnej?! Czyż nie składam ci dowodów przywiązania, czy nie postrzegasz, że z każdą godziną stajesz mi się droższą, ukochańszą?
— Gdybyś też, najjaśniejszy panie, zależał od siebie!
Napoleon zadumał się.
— Masz słuszność! — rzekł po chwili. — Kto wie, co może wypaść, o tem wszakże pamiętaj, że uczucie moje dla ciebie nigdy nie wygaśnie, że cię nigdy nie opuszczę, że będziesz mi zawsze tą drogą, tą jedyną! Byleś ty była dla mnie taką, jak ja dla ciebie!
Pani Walewska potrząsnęła smutnie główką.
— Nie, sire, ja zostanę taką, jaką jestem!


VI.

Cichy wieczór lipcowy zapadał ponad ciemnemi alejami Schoenbrunnu, kwietne kielichy do snu tulił, łzami dnia perlił aksamity trawników, podmuchami zefirów chłodził rozpalone łono ziemi, gasił szafirem czerwień zachodu.
Schoenbrunn układał się do spoczynku, przy smętnem zawodzeniu trąbek, cichym łomocie bębnów, a milknącym powoli wojskowym chrzęście, a układał się pośpiesznie, jakby sekundy nie chcąc stracić z wytchnienia, jakby nagrodzić chcąc sobie owe noce Esslingu i Wagramu, w których wycie armat spędzało mu sen z powiek.
Sierp księżyca wysunął się z poza grabów, wysrebrzył spadzisty dach rezydencji Habsburgów i rozpoczął swą wędrówkę nocną po alejach parkowych. A wędrówkę tę odbywał pilnie, bo nie krył znudzonego oblicza za chmurskie puchy, jeno całym swym konturem trwał, świecił a poglądał.