Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W antykamerze cyrulik podał kapitanowi płaszcz. Ornano rzucił mu napoleona i skierował się ku wyjściu na korytarz. Gdy naraz drzwi się przed nim otworzyły, a we drzwiach ukazała się postać zawoalowanej szczelnie damy, a po za nią przerażona twarz chirurga.
Dama, na widok kapitana, drgnęła lekko.
Ornano stanął jak wryty. Mimo woalów poznał przybyłą, odgadł panią Walewskę.
Kapitan pobladł lekko i usunął się na bok, aby damie uczynić przejście.
Dama postąpiła ociężale na środek antykamery.
Chirurg, zgięty w pałąk, pospieszył z objaśnieniem.
— Jaśnie oświecona pani raczy, tu właśnie pan kapitan, dostojny chory życzył sobie! Te drzwi — wprost! — Dostojny chory...
— Te drzwi! — powtórzyła cicho dama.
— Tak jest!
— Prawda — nie poznałam!
— Znaczne polepszenie, maligna minęła zupełnie, bezpowrotnie!
— Ach, tak! Dobrze, racz mnie pan zostawić...
— Do usług, jaśnie oświeconej pani, do usług! — bełkotał z uniżeniem chirurg, dając znaki cyrulikowi i mrugając znacząco na kapitana.
Ornano, który był ochłonął z pierwszego wrażenia, skłonił się zimno damie i szedł za chirurgiem.
Dama atoli poruszyła się nagle i rzekła niepewnie.
— Czy nie raczyłbyś pan zostać na chwilę?
Ornano skłonił się ponownie i zatrzymał się wyczekująco.
Dama skinęła na wystraszonego chiruga. Chirurg wtulił głowę w ramiona i zamknął pospiesznie drzwi.
Dama odchyliła woal. Ornano, na widok krasą bijącej twarzy damy, zarumienił się zlekka.