Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Protestuję, stanowczo!
Łączyński zasępił się.
— Kapitanie, prosiłem o szczerość! Podoba ci się uważać, iż legja włoska nie miała powodu mnie się wstydzić, bez skromności, — godzę się... Ale wszystko razem, nie rozwiązuje zagadki, dlaczego mnie tu uważacie za personata, czemu zawdzięczam to wywyższenie mnie, wyróżnianie!?
Flahaut nie mógł ukryć zakłopotania.
— Panie pułkowniku, toż naturalnie! Cesarzowi się podobało. Okoliczności się tak złożyły...
— Nic mi nie wyjaśnia...
— Los, panie pułkowniku! Cesarz nie mógł inaczej! A następnie...
— Są lepsi, starsi, godniejsi...
— A nie, stanowczo nie!
Łączyński nacierał coraz żywiej, kapitan coraz bardziej wymijające dawał odpowiedzi. Pułkownik aż wpadł w rozdrażnienie.
— Kapitanie, na honor cię zaklinam! Ze słów twoich wnoszę, że wiesz coś, a chyba pojmujesz moją ciekawość, obowiązek mojej ciekawości!
Flahaut czoło zmarszczył.
— Panie pułkowniku, nietylko szacunek dla stopnia twego żywię, lecz cześć dla człowieka!... Mało co wiem...
— Powtórz więc! Muszę znać całą prawdę! Skąd się wzięła moja nominacja!? Mówiono o niej niezawodnie! Toż sam przekonałem się, jak dalece tu znają każdego! Cesarz chciał mieć kogoś z moich ziomków przy sobie, dlaczego wybór padł na mnie!?
— Ach, cóż w tem dziwnego! — podchwycił skwapliwie kapitan. — Poprostu ktoś, bez pańskiej wiedzy, oddał panu tęż samą usługę, o jaką, naprzykład, ja prosiłem pana! Wystarczyło wspomnieć cesarzowi w stosownej chwili! A potem...