Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zimno — mróz! Kraj biedny! Co?!
— Wyniszczony wojną, sire!
— Bezładem, próżniactwem, niedołęstwem! A tobie zdaje się inaczej?!
Łączyński znów stropił się.
— Mów! Czemu nie mówisz?!
— Najjaśniejszy panie! — zaczął zdławionym głosem pułkownik, lecz zanim ponownie zaczerpnąć zdołał powietrza, do komnaty wpadł jak wichura generał Dorsenne.
Cesarz na widok wzburzonej twarzy generała poruszył się niecierpliwie i rzucił przez zęby.
— Czego?!
Sire! Gwardja wypowiedziała posłuszeństwo!
— Co?!
— Tak, sire! Bunt! Stanęła pod bronią, nie słucha rozkazów!
Cesarz roześmiał się sucho.
— Dorsenne, oszalałeś!
Generał dźwignął rozpaczliwie ramionami i rzekł z wybuchem.
— Bodajbym oszalał raczej, zanim tu przybył z tą wieścią!...
— Powiadaj — cóż?
— Od bitwy iławskiej były szemrania! Zbierało się, czyniliśmy wszystko, co było w naszej mocy! Dziś rano zażądano chleba!...
Dorsenne odetchnął ciężko i głos zniżył.
— Zaalarmowałem wszystkich oficerów, złożyłem raport Marszałkowi Berthiér, marszałek ruszył natychmiast! Przemówił! Zaklinaliśmy wszyscy!... Błagaliśmy! Groziliśmy zdziesiątkowaniem! Napróżno! Grenadjerzy piesi dali hasło do wystąpienia... Ani na włos żądań cofnąć nie chcą!
— Jakich żądań?