Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W ciągu kwadransa odbiorą panu pałasz i odprowadzą na odwach!
— Byle był ogrzany!
Oficer porwał za pióro.
— Pańskie imię i nazwisko?
— Paweł Łączyński!
Oficer poczerwieniał.
— Przepraszam pana...
— Łączyński! — powtórzył pułkownik.
— Brat... pani Walewskiej! — zakrzyknął oficer zrywając się z za stołu.
— To do rzeczy nie należy! — odparł kwaśno Łączyński, którego to ostatnie zapytanie znów dotknęło czegoś.
— Pan pułkownik jedzie z legji północnej, z korpusu generała Dąbrowskiego, wezwany przez rozkaz wysłany przez kurjera cesarskiego! Tak, pan pułkownik Łączyński, brat pani Walewskiej!...
Pułkownik na tę tyradę, wyrzuconą jednym tchem zmarszczył się.
— I cóż stąd?
Oficer zaciągnął guzy munduru adjutanckiego i wybiegł przed stół.
— Panie pułkowniku, niech mam zaszczyt! Flahaut! Adjutant księcia Bergu czasowo przykomenderowany do kancelarji wice-konetabla armji! Niezmiernie miło! Żal mam tylko prawdziwy, iż pan pułkownik nie raczył odrazu wymienić swego nazwiska! Ach, bo my przecież czekamy tu na pana!...
— Na mnie panowie czekają!
— Ależ tak, panie pułkowniku! Kwatera od dwóch dni przygotowana dla pana! Doprawdy nie wiem, jak mam przepraszać! A nawet coś mnie tknęło! Czy pan pułkownik raczy zaszczycić moich kolegów... Panowie Rémusat i Delau-