Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jowca i polecić mu przywołać szambelanową — gdy niespodziewanie wpadł do pokoju kamerdyner.
— Co tam? Czego?
— Jego ekscelencya, pan de Talleyrand Périgord, książę Benewentu!
Pan Anastazy porwał się z fotela.
— Kto — kto?
— Książę Benewentu pragnie widzieć się z panem szambelanem.
Pan Anastazy wzruszony odwiedzinami — wdział pospiesznie perłowy frak, przepasał go wskos wstęgą orderową i wysunął się do błękitnego salonu, w którym oczekiwał nań Talleyrand.
Książę Benewentu uprzejmi przyjął ciężko wyksztuszone powitanie, mówiące wiele i o zaszczycie, który spotkał szambelana i delikatnie podkreślające, że pan Anastazy nie powinien wątpić o łaskawości pana de Pèrigord — a kiedy Walewski nareszcie usadowił się naprzeciwko niego, ozwał się z wyszukanem ugrzecznieniem:
— Pan szambelan daruje spóźnioną wizytę... ale niech mnie tłumaczy tutaj wiadomość, że pan zamierza opuścić Warszawę!...
— Tak, istotnie... sprawy niewolą!
— Ach! Co za szkoda!... Przecież Warszawa teraz dopiero odetchnie pełną piersią... pobyt najjaśniejszego pana przedłuży się... Słońce wschodzi — gwiazdy nie powinny opuszczać swoich stanowisk...
Szambelan z godnością poprawił swą gwiazdę orderową i odrzekł melancholijnie:
— Bezwątpienia tak być powinno... lecz dziś są ludzie nowi, chciałem powiedzieć, młodzi... tych i siły pewniejsze i żal po stracie naszego najlepszego króla mniejszy!... Nam,