Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy szambelan zaczął konkurować, a obsypywać ją wspaniałemi prezentami... sama nie zdawała sobie sprawy z tego, co ją czeka!... Dopiero w dzień ślubu obudziła się do ponurej rzeczywistości. Nie chciała iść do ołtarza, padła do nóg matce — było zapóźno. Mimo łzy i prośby, zawleczono ją, wyrwano z ust słowa przysięgi!... A potem nastały dni smutne, przerażająco jednostajne, pełne wyrzekań szambelana, krzywdzących niekiedy podejrzeń i posądzeń... Czy dała do nich powód? Jeden Gorayski okazywał jej afekt — on jeden — lecz skoro dowiedział się o zamierzonem małżeństwie — obrzucił gorzkiemi wyrazami i odszedł! A wczoraj zdawał się jeszcze pamiętać, może żywić urazę!... Za co? Lubiła go bardzo, był towarzyszem lat dziecinnych jej brata... jedynego, a kochanego Pawła!... Dlaczego odszedł?!... Gdyby wówczas Paweł był przy niej... gdyby go nie pociągnęło do legionów — onby nie zezwolił, — stanąłby po jej stronie!... A teraz... jeszcze i przed nim kłamać i udawać musi, bo i na cóż miałaby go zasmucać... Stało się i nie odstanie!...
Pani Walewska z żalem wodziła wzrokiem po tętniących życiem ulicach, nie zwracała nawet uwagi na to, że kilkakroć z mijających ją sań i kolebek słano jej ukłony — doznawała jedynie wrażenia więźnia, który wyłamawszy kraty i zakosztowawszy swobody, — znów jest pochwyconym i prowadzonym do celi... Więźnia, którego wiodą przez miasto, który nie poznaje ludzi, nie postrzega pojazdów, nie rozumie okrzyków — lecz widzi tylko szeroką falę życia, toczącą się z wesołym szmerem, falę usuwającą się od niego!...
Sanie stanęły przed pałacem. Czatujący u podjazdu pachołek wybiegł ku saniom.
Szambelanowa otrząsnęła się z zadumy, odgarnęła promień włosów, który wydostawszy się z pod futrzanego kołpaka, muskał jej zaróżowioną od mrozu twarzyczkę — i odezwała się do woźnicy: