Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/62

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    — Moja droga — nie wspominaj mi nawet!... Urojenie — lecz już nie wiedziałam, co się ze mną dzieje!...
    — Hm! Jeszcze nie wiadomo! — ozwał się chmurnie Ossoliński.
    — Co? Jakto, niewiadomo?
    — Pani szambelanowa widzi, toć jedzie za nami!...
    — Cóż ztąd?... Droga dla każdego otworem!...
    — A mnie się zdaje, że on nas tylko eskortuje!...
    — Kuzynku!... Co ty mówisz!... Dokąd!...
    — Wiadoma rzecz — nie gdzie indziej — tylko na odwach!...
    — Nie może być. — Nie może być!...
    — Możemy się przekonać!... Niech Domagalski wypuści kłusem, a potem znów zwolnić i znów kłus!...
    Woźnica wykonał rozkaz.
    Pani Walewska z Żanetką i Ossolińskim śledziła zachowanie się kapitana.
    Zaledwie sanie mknąć szybciej zaczęły — kapitan z dragonami ruszył galopa, na krok sani nie odstępując.
    Sanie zwolniły — kapitan nie minął ich, lecz przeszedł w stępa.
    Domagalski parę razy powtórzył ten manewr i za każdym razem kapitan ani nie dał się pozostawić w tyle, ani też sam sani nie wyprzedził.
    Szambelanowa i Żanetka były stropione tem odkryciem, Ossoliński nadrabiał miną.
    Tymczasem w dali, ponad śniegiem zasłaną równiną, rysować się zaczęły mury Warszawy.
    Jadącym wracać zaczęła otucha — tem bardziej, że kapitan pozwolił się saniom oddalić i w większej teraz jechał odległości.
    Żanetka już śmiać się zaczęła ze swoich własnych obaw —