Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się w porę! Lecz to już ostatni!... Mnie samemu nieprzyjemnie! Gdybym przewidział, uprzedziłbym, że przed jedenastą nie ma co!...
— Tak — pewnie!
— Lecz niech pani szambelanowa będzie jeszcze cierpliwą... pójdę sam i przypomnę — najprostsza sprawa! Musi być w dobrym humorze, bo w Paryżu wszystko dobrze...
— Panie Constant! — zagadnęła nagle szambelanowa, pochłonięta ciągle dręczącemi ją domysłami. — Kto jest ten oficer... tu?!...
Kamerdyner pochylił się do ucha pani Walewskiej.
— Ornano! Kuzynek! Faworyt! Porucznik strzelców. Może panią szambelanowę krępuje, to znajdziemy zaraz na niego sposób! Lala pałacowa! — Nie?! — Myślałem!... Bo, pani szambelanowo, my tu mamy zawsze środki pod ręką... Słówko dowódzcy warty wystarczy... i taki oficerek póki życia nie zobaczy progu cesarskiego! Ho — ho! Inaczej radybyśmy sobie na pokojach nie dali!...
— Cóż znowu — pytałam tak...
— Ornano — Ornano! Książę! I gorzej niż taki z wczorajszego rozkazu dziennego!
— Dziękuję.
— Pójdę sam... przypomnieć!... Bo, doprawdy, pani szambelanowa raczy wierzyć, mnie samemu przykro!...
Constant zgiął się uniżenie, wtulił głowę w ramiona i podszedł do progu cesarskiego...
Strumień światła znów wpadł do komnaty.
— Co... czego?! — rozległ się ostry głos.
Sire... pani!
— Niech czeka — powiedziałem!
Constant cofnął się pospiesznie.
— Pani szambelanowa słyszała! Zajęty jeszcze, ale już nie długo! A jak wpadł na mnie! Później będzie przepraszał!...