Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mężczyzna, na widok wchodzących, ziewnął obojętnie i wyciągnął silniej nogi w kierunku buchającego żywym płomieniem kominka.
Porucznik podszedł do komisarza i konfidencjonalnie szepnął mu kilka słów do ucha. Komisarz powstał szybko z fotela, zmierzył bystrym wzrokiem przybyłe damy, i rzucił zagadkowe pytanie porucznikowi.
— Za pozwoleniem, wiem o jednej — a tu dwie!...
Rousseau uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
Komisarz dobył okularów z szufladki, nałożył je z powagą, zaczem jął rozpatrywać leżącą na biureczku kartkę.
— Wyraźnie jedna! — bąknął. — Chociaż kto go wie! Constant mógłby śmiało od alfabetu zacząć! Lecz skądby dwie?!...
— Ja sądzę, że... że... to niemożliwe! — zauważył powoli porucznik.
Komisarz zmarszczył się.
— Panie Rousseau... do miłego zobaczenia.
Porucznik, doprowadzony tem pożegnaniem do służbowego porządku, wyszedł z komnaty.
Komisarz wskazał przybyłym damom na krzesła.
— Proszę tymczasem, zobaczymy! Zaczem pociągnął za sznur dzwonka i, wydawszy jakieś ciche rozkazy przybyłemu lokajowi, zapadł w poręcze fotela.
Nastąpiła znów dla pani Walewskiej nieznośnie długa chwila oczekiwania, którą pani de Vauban daremnie starała się rozproszyć i usprawiedliwić zaręczeniami, że choć na dworze Ludwika bezwątpienia panował o wiele większy ład, jednak to marudztwo trzeba przypisać wyjątkowemu nieporozumieniu, które więcej się nie zdarzy.
Nareszcie lokaj powrócił z odpowiedzią. Komisarz znów przez okulary jął rozpatrywać podane mu pismo, znów wybełkotał uwagę o potrzebie oddania Constanta na naukę