Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

książę Borghese z księciem Bergu i Talleyrandem, otoczył ich zbity tłum dam i panów, starając się skarbić sobie ich względy, a czynić dalsze kroki do zjednania sobie protekcyi.
Gdy się to działo, pani Walewska, dostawszy się w ręce pani Aleksandrowej Potockiej, poufale Anetką Tyszkiewiczówną zwanej, — zniosła mężnie pierwsze jej potoki słów i odzyskiwała zwolna przytomność i pewność siebie, zwłaszcza, kiedy Anetka ze swą dowcipnie naiwną minką, jęła dopytywać szambelanowę o przyczynę tego pustelniczego życia w Walewicach.
Pani Walewska trzymała się ostro. Potocka jednak nie zadawalała się ogólnikami, a w końcu chcąc złamać szambelanowę, zauważyła z przekonaniem:
— Bezwątpienia, pan Anastazy jest niezrównanym! Co to za temperament, co za werwa, jaka lekkość ruchu, co za dworskość... nasza młodzież wzórby z niego brać powinna!...
Pani Walewska zwróciła oczy w stronę, gdzie przy księżnej Radziwiłłowej siedział jej maż i zarumieniła się.
Anctka zdawała się nic spostrzegać tego wrażenia.
— Osądź, proszę, sama, ten na lewo... około pani Wincentowej... to pan Kazimierz Walewski, wnuk!... Nieprawdaż, znać w nim zmęczenie czasu... ale pozwól, że ci go przedstawię... Szambelanowa chciała coś odpowiedzieć, lecz pani Potocka, już zdołała wdzięcznym ruchem wachlarza skinąć na młodego pana Walewskiego —
Monsieur Casimir! — przedstawiała uroczyście pani Potocka. — Proszę darować to obcesowe wezwanie, lecz miałam sobie za obowiązek przedstawić pana naszej drogiej szambelanowej!...
— Niezmiernie obligowany, — bąknął pan Kazimierz, strojąc swą zwiędłą twarz w głupkowaty uśmiech. — Chociaż właściwie miałem zaszczyt...