Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

karki dworaków, wystudziło odrazu cały ich afekt dla dawnego posła.
Wybicki zagryzł usta. Szukał u francuskich dostojników nie względów, nie pomocy, nie przyjaźni, a wprost chwili rozmowy obojętnej, która by mu pozwoliła ochłonąć, odwlec rozmowę z Małachowskim!... Wybicki nie widział marszałka, lecz odczuwał jego badawcze spojrzenie, był pewien, że znów czeka go rozprawa niemniej gorąca, niemniej szarpiąca, a może nawet w skutkach donioślejsza.
Jakoż spodziewania nie zawiodły Wybickiego, bo zanim książę Borghese zdołał usunąć się od dotkniętego niełaską cesarską, tuż przy pośle stanął Małachowski.
Wybicki chciał się cofnąć, lecz marszałek ujął go pod ramię.
— Masz waszmość co do powiedzenia?
— Nic! Teraz — nic.
— Sądziłem, że miałeś ważną rozmowę z cesarzem!... Jeżeli chcesz zachować tajemnicę?
— Mości marszałku, wiesz, iż niczego nie ukrywam przed tobą, daj mi jednak samemu zastanowić się, abym nie powiedział niedorzeczności!
— Wola waćpana, nie mam prawa nalegać! A — czyś przedstawił wiadomości z Lublina i deklarację imć pana Podhorodeńskiego?!
Wybicki zwiesił głowę.
Małachowski odciągnął Wybickiego ku framudze okna i zagadnął drżącym głosem.
— Zaklinam waszmości, abyś mi wyznał prawdę! Jesteś poruszony! Wiem, że lada czem byś się nie przejmował! Zważ, o jaką grę idzie! Czartoryski po raz wtóry wzywa do zastanowienia, do baczenia na jego niezawodne rachuby. Stoimy na rozdrożu, jeden nierozważny krok a będziemy zgubieni! Mów waszmość! Widzisz, ciebie samego zdejmują