Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niech tylko znajdzie się okazja, — powie — musi powiedzieć. A toż Pawełek się ucieszy!
Panią Walewskę ta oddawna nie zaznawana pogoda — rozmarzyła. Siadła do klawikordu, wzięła kilka taktów i zaczęła nucić swywolną piosenkę francuską.
Głos szambelanowej z początku cichy, nieśmiały, wyrywał się z piersi coraz pełniej, coraz silniej, aż spłynął metalicznym dźwiękiem. Piosnka niewinna, swywolna, lotna jak motyl, rozpływała się tonami coraz głębszemi, coraz dłuższemi, smutniejszemi. Usta szambelanowej powtarzały puste wyrazy piosenki, a melodja jej zdawała się być spowiedzią duszy, spowiedzią mimowolną, odruchową.
W śpiewie pani Walewskiej było i coś z dumki prostaczej, brzmiącej nieświadomą tęsknotą i coś z zawodzenia ptaszyny, ukrytej w gąszczu leśnym. Słońce bije złotymi warkoczami, ziemia oddycha pełną piersią rozwiniętej zieleni, a ptaszyna zawodzi rzewnie i zwierza się echu ze swych jakichś nieuchwytnych, nieodgadniętych żalów, które mimo jej woli drżą w każdym trylu.
Pani Walewska śpiewała, nie rozumiejąc dlaczego zjawiła się jej przed oczyma wyrazista twarz księcia Ornano, dlaczego głos porucznika bił ku niej tajemniczym szeptem, dlaczego Gorajski ukazywał się jej i przemawiał słowami, wyrzeczonemi przez Duroca, dlaczego dworek kiernoski lśnił, a srebrzył się w widzeniu jakąś szatą wielkopańską, dlaczego lipy walewickie aż z tak daleka słały jej swe ciche szelesty.
Cichy śmiech hrabiny de Vauban spłoszył panią Walewskę. Zerwała się od klawikordu zarumieniona, prawie zawstydzona i jęła witać hrabinę.
— Śpiewasz jak pasterka! Bardzo piękny dar!...
— Ach — dla zabicia czasu!...