Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc mnie pozwól! Tak, ja się z nim rozmówię, ja mu przedłożę!... On ma do mnie zaufanie! Ty tego tak nie potrafisz! Mnie wysłucha...
Pani Walewska wahała się przyjąć tę niespodziewaną pomoc.
Księżna narzucała się coraz energiczniej, wystawiając szambelanowej całą grozę i niebezpieczeństwo małżeńskiej rozprawy.
— Anastazy może cię posądzić, może cię nietylko wywieźć lecz i zaniknąć w jakim zaścianku! W jego wieku mężczyzna jest już nieobliczalny! Nawet do słowa nie da ci przyjść, potępi, zanim zdołasz mu wyznać wszystko!
Szambelanowa pochyliła głowę. — Księżna mówiła prawdę. Pan Anastazy zwykł był odmawiać żonie wszelkiego posłuchu — z jednego jej wyrazu snuł był nieraz najdrażliwsze wnioski, sądził, wyrokował, niedopuszczając do obrony.
Księżna Jabłonowska zrozumiała swoją przewagę nad szambelanową — a gdy ta jeszcze ociągała się z przyzwoleniem na wstawiennictwo — zadzwoniła na służebnę i, dowiedziawszy się, że pan Anastazy tylko co był powrócił z wizyty u gubernatora, — podniosła się szybko i wyszła na pokoje brata.
Pani Walewska nie miała nawet odwagi zapytać się księżny, dokąd idzie, ani siły, aby ją zatrzymać. Myśl o rozmowie z mężem przerażała ją, przejmowała trwogą. W uszach szambelanowej już brzmiał szyderczy chichot pana Anastazego, chropowaty głos i przeciągłe sapanie. Czuła na sobie złośliwe spojrzenie małych, szklistych oczu męża, widziała jego ceglaste wypieki i plamy na czole, dobywające się z pod pudru i słyszała potoki krzywdzących, poniżających zarzutów, w których wypominał jej każdą łyżkę strawy, zaofiarowaną jej rodzinie, każdy datek, rzucony na