Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hercaua lekki mróz przeszedł — postąpił kilka kroków za Rémusatem, aby go dogonić i wytłumaczyć mu, że, wobec wyjaśnienia, nie ma urazy do Rochefoucaulda — lecz niespodziewanie dopadł go z tyłu Kozietulski.
— Panie hrabio! Gdzie się pan podziewa? Wystajemy przed hotelem i doczekać się nie możemy!...
— Owszem — tylko...
— Proszę za mną! Niema wykrętów! A gdzież ten gwardzista?
— Właśnie chciałem za nim. Poszedł ku Królewskiej!
— Bóg z nim — nie będziemy go szukali! Nosa drze a z wysokości swoich adjutanckich buljonów na nas spogląda! Chodź, hrabio! Czekamy!
Hercau rad nie rad powlókł się za Kozietulskim.
Młodzież niebawem znalazła się w jednej z izb gościnnych hotelu Angielskiego i śród żartów i śmiechów jęła wydawać rozkazy zaspanej służbie. Bigos, zrazy i spora baterja butelek zjawiły się niebawem na stole. Do jadła zabrano się ochoczo — pierwsze kielichy spełniano z zapałem — lecz gdy zaspokojono głód i pragnienie — rozmowa rwać się zaczęła. Gorajski ledwie że czasem bąknął coś pod nosem, Hercau cmokał apatycznie wino i coraz zawilsze młynki palcowe kręcił na swym okrągłym brzuszku, Franciszkowi Łubieńskiemu oczy się kleiły, Jerzmanowski stracił nawet ochotę do gawędy, Kozietulskiego z Krasińskim rozgniewała w końcu ta zapadająca co chwila cisza.
— Do pioruna, mościpanowie — co was obleciało? Kropli krwi w was niema!
— Zdrowie pana Pawła! — zawołał ogniście Krasiński.
— Wiwat — Jerzmanowski!
— Niech żyje! podtrzymały głosy.
— Na podziękowanie, zdrowie pułkownika gwardji przybocznej imć pana Wincentego.