Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przed Marywiłem ulica rozszerzała się. Woźnica zaciął konie, aby jadące przed karocą sanki wyminąć i na plac się wydostać — gdy wtem od Bielańskiej nadciągnął długi korowód wozów włościańskich, eskortowanych przez wojsko. Ruch w jednej chwili został zatarasowany — pojazdy zbiły się w bezładną gromadę i czekały.
Ta nowa przeszkoda snać zniecierpliwiła jadących, bo zamarznięte okienko karocy roztworzyło się z trzaskiem, a równocześnie rozległ się dźwięczny głos kobiecy.
— Domagalski, dlaczego znów stoimy?
Tęgi strzelec, siedzący obok woźnicy, obrócił się, aby odpowiedzieć, gdy tymczasem z głębi karocy ozwał się drugi głos ostry, chropowaty.
— Chcesz, widocznie, żebym się znów przeziębił!
— Nie, tylko... ta jazda!...
— Pilno ci, pilno!.. Wiem, wiem!... Ale się nie spiesz. Powiedziałem ci, jeżeli księżna nie zostawiła kart... to zostaniemy w domu!...
— Jak ci się podoba! — odrzekł drżący głos kobiecy.
Okienko się zamknęło. Strzelec, który czekał sposobnej chwili, aby na zadane mu pytanie dać odpowiedź — odwrócił się do woźnicy i mruknął pod nosem.
— Dokuczliwy!
— Starość go żre! — przyznał woźnica.
— I zazdrość!...
— Byle temu biedactwu przymówić!... Dziś w Walewicach łzami się zalewała i nie chciała jechać!.. Pokojowa mówiła!...
— Panie Błażeju, mnie to powiadacie! — przerwał z altenacyą strzelec. — Na ręku ją nosiłem! Nieboszczyk pan starosta gostyński to się tam w grobie przewraca; jakiego życia doznaje nasza pani... Albo i ja długo jeszcze miejsca za-