Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja... ja panią... może...
Pani Walewska podniosła oczy. Porucznik zasunął głowę w wielki, czerwony kołnierz munduru, zatrzymał się i znów z jakąś determinacją wyrzucił:
— Pani szambelanowa raczy przebaczyć... alem urazić nie chciał — anibym śmiał nawet...
— Nie gniewam się — tylko, panie oficerze, jeżeli prośba moja może coś zaważyć!...
— Rozkazuj, pani!...
— To zaniechaj tych zwrotów dworskich!
— Klnę się, pani szambelanowo, że szczerą prawdę!...
— Tam bardziej więc słuchać mi się nie godzi!...
Porucznik posmutniał nagle.
— Tak, istotnie!...
— Nawet panom się nie dziwię — szukacie wrażeń — im bardziej życie obozowe oderwało was od towarzystwa, tem potem silniej z każdej chwili zdarzonej radziście korzystać... Może sami nie czujecie tego, że wpadacie w jeden i ten sam banalny ton grzecznostek, półsłówek, czułych spojrzeń, westchnień!... Adresujecie się na wsze strony — zdaje się wam... że uwielbienie, z jakiem tu witają wasze mundury, pozwoli wam deptać...
— Pani szambelanowo! — wyszeptał z niekłamanem przerażeniem porucznik.
Pani Walewska roześmiała się.
— Niech pan tego nie bierze do siebie! Sama nie wiem, skąd mi to przyszło!... Wierzę, iż pan myśli inaczej... Pan dawno już w służbie wojskowej?!...
— Szósty rok, pani szambelanowo, jak już wyszedłem ze szkoły!...
— I zawsze przy cesarzu! Musi to być dla oficera wielkiem szczęściem pozostawać przy osobie tak wielkiego wodza!...