Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o Hercauach!... Potrzebuje ludzi, potrzebuje ludzi z nazwiskami — znających zwłaszcza stosunki miejscowe...
Hrabia uczuł się nagle tak przejętym ważnością czekającej go niewątpliwie misji, że ozwał się pobłażliwie do d’Hédouvill’a.
— Ach ten Périgord!... Co ja mam z tym Périgordem!... Uważasz, szambelanie... on tak ciągle!...
Pan d’Hédouville spojrzał z pod oka na Hercau’a
— To jest właściwie... jak?!...
— A no tak ciągle!... Zawsze interesy — zawsze pilne sprawy... Ale... dokąd my idziemy...
— Jeszcze tylko ten kurytarz i już zaraz, na lewo!..
— Ach, na lewo!... Prawda, że to na lewo! — przytwierdził Hercau — chcąc dać do zrozumienia szambelanowi, że konfidencja z Talleyrandem nie jest dlań pierwszyzną.
D’Hédouville zbył milczeniem to zapewnienie — i wprowadził hrabiego do małej czworokątnej komnatki, w której dwóch młodych poruczników gwardji grenadjerów siedziało w pełnym rynsztunku służbowym. Porucznicy, na widok szambelana, zerwali się z miejsc.
Pan d’Hédouville pozdrowił ich uprzejmie i przedstawił hrabiemu.
— Panowie Rousseau i Rochefoucauld!...
— Bardzo miło!...
— Pan hrabia pozwoli... że go opuszczę... pan de Périgord nadejdzie niebawem!...
Zanim Hercau zdobył się na odpowiedź, szambelan pożegnał go ukłonem, zamienił kilka słów z porucznikiem Rousseau i wyszedł.
Hrabia jął z powagą przechadzać się po komnatce, nie zwracając uwagi na szepczących na uboczu oficerów.
Pokój, w którym kazano czekać hrabiemu, wydał mu się dosyć dziwnym, jak na poczekalnię pierwszego ministra —