Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedz, poruczniku, nietylko widzieć, lecz i podziwiać!...
— Pan hrabia nadto uprzejmy!
— Raczej skąpy w wysłowieniu! — poprawił Bertrand.
— O, mój poruczniku, czyż nie wierzysz w chwile, gdy nadmiar sentymentu więzi wyrazy?...
— Jaknajmocniej — a pani szambelanowa?...
— Mniemam, że pan hrabia ma tylko skłonność do wartkich duserów!...
— Na honor, pani szambelanowo! — zaprzeczył Hercau. — Nigdy nie byłem więcej szczerym!...
— Powinnam być złośliwą!...
— Racz pani wysłuchać! Jeden z najsławniejszych illuminatów w księdze mego życia wyczytał, że wzejdzie dla mnie chwila, w której kobieta oczaruje mnie... olśni... porwie... do rydwanu swego przykuje aż po ostatnie dni!... Dotąd wątpiłem o prawdziwości przepowiedni, dziś się przed nią korzę!...
Szambelanowa nie próbowała nawet odpowiedzieć na to wyszukane wyznanie.
Bertrand spojrzał niechętnie na hrabiego, a chcąc zdobyć nad nim przewagę, ozwał się z ukłonem do pani Walewskiej.
— Czy mogę prosić o zaszczyt odtańczenia ze mną kadryla?...
— Sama nie wiem właściwie...
Na wyrazistej twarzy Bertranda odbiło się szczere zasmucenie.
— Byłoby to dla mnie szczęściem!...
— Ach, moja bratowa tak mało tańczy! — wmieszała się nagle księżna, która mimo prowadzonej rozmowy, podchwyciła prośbę porucznika.
— Gdyby jednakże!? — nalegał Bertrand.
Księżna trąciła nieznacznie panią szambelanowę.