Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kto taki?...
— No... brat mój — mąż!...
Talleyrand uśmiechnął się sarkastycznie. Księżna pogroziła wachlarzem.
— Ej, panie ministrze, proszę nie żartować!..
— Ach, cóż znowu! Tylko pan Anastazy...
— Nie wolno być złośliwym! Należy mi się podziękowanie!...
Talleyrand ujął księżnę za rękę i złożył wyrazisty pocałunek.
— O, nic z tego — nic! Gdybym była o dziesięć lat młodszą wystarczyłoby bezwątpienia!
— Tem gorzej dziś dla mnie, że już nie starczy!...
— Teraz rozumiem, dlaczego nazywają cię sułtanem!
— Pani wierzy?...
— Wierzę, bo sama odczuwam, jak odrazu usidlasz! — Księżna w tem miejscu westchnęła z takiem przejęciem, że aż pokład pudru osunął się jej z twarzy, zaczem dodała, zniżając głos: — Tylko... panie ministrze, „lansuj“ ją... lansuj koniecznie!...
— Ależ księżno...
— Nie wymawiaj się! Odezwij się dobrze!
Talleyrand roześmiał się serdecznie.
— Więc pani widzisz w niej kandydatkę na panią Pompadour?... Jak wy nie znacie cesarza!...
— Tak, lecz przecież!...
Talleyrand objaśnił szeptem:
— Szukacie subtelności uczuć, głębi, ideałów! Wiesz, księżno, kogo on kocha? Siebie, a potem... Widziałaś pani u podjazdu tych dwóch gwardzistów — on ich także kocha... ale wtedy, gdy na jego skinienie konają na polu bitwy!...
— Okropne! — przyświadczyła księżna.
— Lecz niestety, prawdziwe!