Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Duroc z wdziękiem i dystynkcją skłonił się szambelanowej i powitał ją wytwornym komplementem.
Szambelanowa ledwie mu głową skinęła, z zalęknieniem oglądając się dokoła, jakby szukając miejsca, gdzieby schronić się mogła.
Wielki marszałek, nie otrzymawszy odpowiedzi na pierwsze odezwanie, przemówił po raz wtóry.
Pani Walewska i tym razem jeszcze nie mogła się zdobyć na odpowiedź.
Pan Anastazy ledwie ukryć mógł zniecierpliwienie na to oczywiste parafjaństwo żony, ratując zaś milczenie, rzekł pośpiesznie:
— Zechciej wybaczyć panie marszałku... żona moja jest cierpiąca...
— Więc wina po mojej stronie... ważyłem się trudzić panią gorącą chęcią złożenia jej uszanowania!
— Proszę pana, panie marszałku, racz zająć miejsce! — wyjąkała pani Walewska.
Duroc siadł na fotelu naprzeciw szambelanowej. Pan Anastazy stanął za krzesłem żony i postukiwał tabakierką.
— Doprawdy, nie wiem, czem zasłużyłem sobie na taką łaskawość... nigdybym się nie poważył dłużej naprzykrzać... gdyby nie miły obowiązek uproszenia pani, abyś uświetniła swoją obecnością bal prezentacyjny...
— Panie marszałku... nie wiem...
— Naturalnie! — podchwycił żywo szambelan, nie pozwalając dokończyć żonie rozpoczętego zdania, — dołożymy starań, żeby nie zawieść...
— Najjaśniejszy pan, któremu miałem szczęście przedstawić listę mających się prezentować osób, po dwakroć zalecił mi upewnić się... że państwo przybędą!...
Pan Anastazy odchrząknął i, poprawiwszy gwiazdę orderową, dorzucił uprzejmie: