Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juljusz odchrząknął. Nochal fyrknął jowialnie.
— A bodajże dobrodzieja! Najtęższy suseł w spaniuby ci nie strzymał. A co, nie poznajesz mnie? Półnos jestem, ten z Pikieli, co nad Łuszą...
— Pan Półnos.
— No tak, dwóch takich niema.
Grużewski rozejrzał się niepewnie dokoła, a nie mogąc uprzytomnić sobie, jak się znalazł w tej obcej mu komnatce, potarł czoło.
— Widzę, że dobrodziejowi jeszcze do poduszki tęskno! A przecież powiadał mi imć tutejszy marszałek, żeś już drugiego dnia zarwał!
— Drugiego dnia!
— A no tak, kalkuluj dobrodziej... Kiedyżeś mnie raczył w Iłłukszcie? Pozawczoraj! Widzisz! Byłem pewien, że u pana Karnickiego, w Landskoronie, już gościny zażywasz lub, co mi się bardziej zdało, gdzie na uboczu przycupnąwszy, koperczaki smalisz! Dobrodziej tymczasem na cztery mile mierzył, a o stajanie trafił. Chlust, do wody nurka i siup — do Liksny. No, no, niema co, niema co. Zawsześ trafił tęgo. Bo tu niejeden i rok wokół Liksny się szasta, a do drzwi nie trafi. Juści! Nie sądź jeno, dobrodziej, że z pychy taka tu klauzula. Prawdę rzekłszy, zadość jest antenatów i senatorów, aby się i w pychę zabawić, ale nie ona tu wstępu broni, nie ona...
Półnos dalej prawił o Liksnie, o grafach Platerach i Zybergach, wyliczał ich włości, wymieniał zamki, krociami mórg sadził, koligacjami całe ogarniał Inflanty.
Grużewski kołdrę nasunął i, nie troszcząc się o wywody Półnosa, znów sen jakiś uprzytamniać sobie zaczął, sen groźny, ponury. I tym razem pamięć nie od-