Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hrabianka próbowała odwieść Marysię od tego postanowienia — lecz że Raszanowiczówna upierała się, więc Emilja, narazie, zaniechała nalegań.
Noc cicha, majowa, roziskrzyła swój szafirowy płaszcz nad Siesikami i tchnęła wiewem ukołysanych do snu pól i lasów. Srebrna tarcza księżyca wychyliła się z poza zagajnika i uderzyła w lustrzaną toń jeziora.
Jezioro wtóry firmament w głębi swej rozwarło, gwiazdami ku gwiazdom mrugnęło, księżycem w księżyc spojrzało.
Na ławeczce, pod leszczyną, kędy nad łukiem jeziora, wiła się topolami bramowana droga, siedziały dwie postacie przytulone do siebie, zasłuchane w poszmery zefiru.
— Latami możnaby patrzeć na te cuda i śnić, śnić — ozwał się nieśmiało rozlewny głosik Marysi Raszanowiczówny.
— Masz słuszność, boć jest to noc Halszki — odparła melancholijnie hrabianka. — Ona to, taka majowa, cicha, słodka noc wypomina prastarą legendę... ona, w obliczu majestatu natury, w obliczu jej chwały, ludzkie rozsnuwa żałości. Chcesz tej powieści siesickiej — słuchaj. Tu, na tym zamku, Dowmont władał, rycerz wielki i kneź nad knezie, co od Wejdewuta się wywodził, Dowmont rozmiłował się w Halszce Ościkównie, kneziównie dziewałtowskiej. Halszka nie skłaniała się dla Dowmonta, bo serce jej biło skrycie dla krewniaka, Ościka na Kowarsku. Aleć Dowmont był możnym, był rycerzem nad rycerze... Powleczono Halszkę na gody. Ościka tęsknota żarła... Snuł się od rana do nocy w lasach siesickich, a ilekroć razy Dowmont na łowy wyciągał, pędził nad jezioro, konia puszczał, na łódce, do baszty tej, czworogrannej, podpływał