Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIX.

Zjazd był w Siesikach, u imć pana Dominika Dowgiałły, niepojęty, niesłychany. Toć że ledwie dziesięć dni upłynęło od krwawej bitwy pod Przystowianami, toć, w pobliskim Wiłkomierzu, okrutny Werculin siedział, ze znaczną siłą, a raz za razem wyprawy czynił w okolice, a za byle ślad rebelji armatami strzechy miażdżył, w dyby brał, palił i wieszał. A tu, w Siesikach, od świtu do nocy, zamek aż dudni od zgiełku, pojazd za pojazdem, strzelec za strzelcem, kawalkata za kawalkatą, foryś za forysiem zbrojno, buńczuczno, chwacko. W zamku radzą, piją, piszą, spierają się, czytają depesze, koncypują odpowiedzi, a huczą tak zajadle, jakby to były one czasy, kiedy Dowmont, książę na Ucianie, w puszczy siesickiej z drużyną łowy odprawiał.
Stary bramowy siesicki, co pilnie baczył, komu do podjazdu wolno, a kogo należy przed wrotami osadzić i na piechotę puścić, a kogo zgoła do cywuna odesłać, jako niegodnego oglądania pańskiego oblicza — teraz wszelką kalkulację stracił. A na zapytanie, kto bawi na zamku, jeno ręką machał i mruczał z mazurska, bo z pod Warszawy był rodem:
— Wszyćkie najwiękse się zlecieli: Końce, Wysenhofy, Kołyski, Piełuchy, Gasztowcie, Kublickie, Przezdzieckie, Kurminy, Platery, same jednorały! Będzie wolność i ju!