Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oto, kiedy starszy podoficer, Czyrykow, namęczywszy się ze swym zwodem nad kupą żydów, ruszył możniejszego patrzyć domostwa i runął ku drzwiom dworku doktora Zakrzewskiego, te odrazu się otwarły na ściężaj.
Doktór Zakrzewski sam otwarł i ozwał się.
Lekarzem jest, powiedział, co trzeba sam da, da wszystko, rodzina tylko najbliższa, żadnych powstańców. Można wszystko zobaczyć, wszystko, co potrzebne, zabrać... wina wytoczyć... a tu i ruble są. Wszystkie, jakie posiada, oddaje sam panom sołdatom.
Czyrykow oczy wytrzeszczył, ruble schował i sam nie wiedział, jak teraz.
Pchnął go przecież z tyłu Koniuszkin. Więc poszedł dalej. Idzie, a tu zaraz w pierwszej izbie siedzi w kącie niewiasta i jakiś stary siedzi i jeszcze baba i ze dwie dziewuchy siedzą. A doktór łyżki pokazuje, srebro prosi zabrać.
Czyrykow ogląda, baby się trzęsą, stary dzwoni zębami. Po dobrej woli wszystko. Brać to brać.
Przepił doktór, — nie trucizna. Grzeje dobrze. Cholery nie buntowniki!...
Czknął podoficer, rezonu nabrał.
— A jakże wy tutaj z powstaństwem?
Lekarz mamrocze pod nosem, aż tu, nagle, wrzask.
Czyrykow skoczył, patrzy, a to Koniuszkin, który, choć trzy zadławił żydówki, babom się przyglądał, ciągnie za włosy dziewkę z pod stołka starego.
Dziewka wrzeszczy, stary do niego, zatarmosił Koniuszkinem i grzmotnął go w nos. Koniuszkin się odwinął, śmignął tasakiem grenadjerskim, łeb szelmie otworzył.
Lecz tuż, prawie z pod nóg, zerwała się dziewka i wypaliła z pistoletu Koniuszkinowi w oczy.