Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trzpiot-dziewczyna do szczerego pobudziła śmiechu hrabiankę.
— Panna Lucyna, jak widzę, ma doprawdy wojacki temperament.
— Czyż nieprawda? — Dziaduś to samo powiada, tylko mama ani słuchać nie chce a ja bym tak pragnęła, tak pragnęła, A tu trzeba siedzieć w zaciszu i conajwyżej pacierze odmawiać, żeby kogo najbliższego... nie okaleczyli zabardzo...
Rozgwar naraz wzmógł się. Sztab przybył, cały sztab z panem Naczelnikiem.
Lucynka wionęła między dygnitarzy powstańskich.
Do Emilji przysiadła się teraz jakaś zgarbiona staruszka w robronie i białym czepcu. I jęła rozprawiać z ożywieniem, nie szukając ani repliki, ani przytwierdzenia.
— Cała Barska Konfederacja!... No Barska, Barska! — Jakbym widziała raz jeszcze!... O, ten kawaler, jakby nasz podczaszyc... a toć wykapany wojski! Tylko wigoru było więcej... Jak starosta, pan Kopeć, damom się prezentował, jak ruszał posuwisto, jak wąsa motał, — to dzisiaj żaden nie sprosta, nikt nie sprosta. Wielki był to mąż, rycerski, słusznej urody... a panny to aby furkały, jak ptaszęta, taka odeń tęgość szła. I ja furkałam, kto by takiemu nie furknął!...
Staruszka precz rozpowiadała, pogrążając się w przeszłość lepszą, jaśniejszą, bo jej własną młodością młodą.
Emilja trwała bez ruchu. W amfiladzie komnat widziała rozprawiające żywo gromadki wojackie, całe bukiety niewieście, wadzące się ochoczo z wolontarskiemi kurtami, jakieś ciche w kątach szepty starszyzny. Rada by może była do pierwszych, do drugich, do trzecich