Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzystw, z nieopatrzności, z rozluźnienia, z niedbalstwa strata dla następców... Płoche zabawy w rewolucję zamieniono w donosy, z donosów narodziły się inne przepisy, inne warunki. Ofiary? Czyż nie największą ofiarą jest ten, który na barkach swych dźwiga cały ciężar odpowiedzialności, który musi się akkomodować, który wszak musi czuwać nad utrzymaniem wprost ogniska wiedzy!... Tak, gdyby nie wuj Pelikan, może by już uniwersytet był zamknięty dawno! A kto najgorszy był? Lelewel. — On młodzież burzył, on był jedną z głównych sprężyn wszystkich zamieszek...
Wychowanka rektora Pelikana długo jeszcze tak mówiła.
Lenartowicz słuchał, napawał się jej głosem, jakiemuś oczarowaniu ulegał a obocześnie dławił w sobie cisnące mu się na usta argumenty.
Wypukły, śnieżno biały wykrój pod szyjką mocniej zafalował.
— I pan także jest takim niesprawiedliwcem...
— Ja proszę pani... ależ nigdy w życiu. — zaprotestował z przejęciem Lenartowicz i zaplątał się raptem w napomknieniach i półsłówkach.
Nieznośne skwierczenie dopalających się świec w pająku ocknęło akademika. Obejrzał się, — byli sami przy stole.
Wtem zdało się Lenartowiczowi, jakby ktoś surdynek na kwintę nałożył i rzewną melodję snuł.
— I pan może... może... nie uważa mnie nawet za Polkę...
Młodzieniaszek porwał się i za rączki pannę Joannę chwycił i do ust je tulił, i sumitował się, i bożył, i zaprzysięgać chciał.