Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rowi, niby chcąc tym ruchem skarcić wmieszanie się majora do rozmowy. Werculin wszakże inaczej ruch Grużewskiego pojął, bo skinął mu przyjaźnie i do stołu się zbliżył.
— Pan pozwoli się przedstawić? Major Werculin, do sztabu fortecy odkomenderowany prosto z Kabardy!
Grużewski chciał coś odrzec, lecz major przysiadł się już do stołu.
— Pan Grużewski pozwoli, ale ot, jedno słowo i człowieka pod żebro dojmie. Pan Półnosu dobrze mówi, tak być nie może, i nie może. Cóż, ja dawniej też chodził w karmazynnym kołnierzu. Cały litewski korpus w karmazynnym był — a teraz co?!... Hę?
Półnos oczy zmrużył, wpił ust w kubeczek z winem i pociągnął z namaszczeniem.
— Samo idzie do gardła.
— I owszem, i owszem! — podchwycił Werculin. — Wypiję z panami, per bacco, wypiję. Pan Grużewski będzie łaskaw nalać — nie mogę odmówić, nie mogę.
Grużewski dość ociężale zabrał się do nalewania trzeciego kubka. Werculin nie tracił fantazji.
— Ot, wino, ot, kolorek! Pan Grużewski, proszu darować, odwykł po waszemu mówić. Z Moskalami musisz, to strach, czego nie zabędziesz! Wasze zdrowie!... Ach, ja rozumiem, panowie! Patrzycie na mnie i powiadacie — ot Moskal! A ja nie Moskal, tylko szczyryj Włoch! I nie Werculin, a Verzzulini. A Moskałów, uch, ja gorzej od was!... Per bacco!... Nie cierpię!
Grużewski potrząsnął głową.
— Nie pojmuję, co pan chce przez to powiedzieć. W każdym narodzie są ludzie źli i dobrzy.
Półnos na te słowa głowę przechylił i zabębnił pal-