Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieczerza znów się pogrążyła w milczeniu. Zresztą poczęstunek był sobie obrzedni. Resztki mięsiwa z Wielkanocy, — trochę ciasta, a największa i główna treść, — łazanki, słabo serem przyprawione, i herbata.
Pani Michałowska siliła się na uprzejmość, kiedy wszakże znów niby to zapraszała do pustych półmisków, szlachcic telszewski nie darował.
— Ślicznie dziękujemy... gdyby więcej peklowiny albo szynki, to bardzobyśmy radzi...
— Ach i owszem, jeżeli o to chodzi... Justysiu, proszę przynieść panom więcej.
— I coś do popłókania, moja dobrodziejko, bo to w wojackim stanie dosyć człowiekowi wody się za kołnierz nalewa.
— Doprawdy nie wiem, we wdowim domu.
Hrabianka spojrzała z upomnieniem na Półnosa, lecz ten jakby tego nie spostrzegł.
— Zresztą załoga wojskowa ma zwyczaj samemu, czego trzeba, poszukać na kwaterze... Warto by zajrzeć do piwniczki.
Lenartowicza w tej chwili złość kolnęła.
— Choćby dla przekonania się, czy tam jaki Pelikan nie siedzi!
Na to odezwanie się cisza raptowna zaległa, przerywana jeno jakiemś nerwowem sapaniem pani Michałowskiej, aż nagle rozległ się cichy, drżący zlekka głos.
— Mogę pana zapewnić, iż wuj Pelikan w tej chwili przebywa w Wilnie...
Akademik podniósł hardo głowę, spojrzał i oniemiał.
Oto tuż, przy nim, paliły się, jak dwie gwiazdy, czarne, przepastne oczy, maleńki, ostro ryty, nosek dygotał łupinkami nozdrzy, usta rozchylone chwiały się,