Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O wspólnym postoju mowy być nie mogło. Miasto zapchane, wyładowane. Starszyzna otrzyma kwatery, kawalerję przygarnie kawalerja, piechurów piechota. Tam są furaże dla pierwszej a tam, choć ciasno, zadość jeszcze miejsca dla drugich.
— Czy można do Naczelnika?
— Można, trzeba, ale chyba nie dziś, nie teraz. W tej chwili pan Naczelnik na radzie, do późnej nocy pewnie... Sztab? Sztab oczywiście z Naczelnikiem, bez sztabu nie mogłoby być rady.
I tutaj pan Rutkowski raz jeszcze się ucieszył przybyłym, raz jeszcze skłonił się zlekka Emilji i oczywisty dał znali na zakończenie dalszej rozmowy.
— A czy nie możnaby znaleźć pana Porfirego Ważyńskiego?
— Pan pułkownik... również jest na radzie.
— Mamy wiadomości... No i pragnęlibyśmy dowiedzieć się, jak z naszym oddziałem mamy poczynać...
— Sztab wszystko załatwi, ze sztabem trzeba, tylko ze sztabem... Miejsca wyznaczy, dowództwo wyznaczy... Proszę darować, lecz spodziewamy się w tej chwili znaczniejszej partji z pod Smorgonji... Moi adjutanci odprowadzą, wskażą, raczcie wybaczyć, że nie wszystko, jakbyśmy chcieli... A jutro najlepiej odrazu do pana Ignacego Klukowskiego. Tak, pan Klukowski jest adjutantem sztabu Naczelnika.
Oschłe, nazbyt służbowe przyjęcie ze strony plac-komendanta, zważyło potrosze nawet pana Godaczewskiego. Lecz gdy niespełna w pół godziny cały oddział hrabianki już otrzymał dostatnie pomieszczenia, gdy przyjrzano się zbliska, jak ta oschłość odrazu pamiętała o wszystkiem, gdy starszyzna rozlokowała się w obszernym a wygodnym dworku pani Michałowskiej,