Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzy Święcianami i Wilnem. Zgrabniej byłoby wprost na Święciany się brać. Aleć tam niewiadomo. Rewolucja może już jest a może dopiero będzie, przeto najpewniejsze iść na Raczkowszczyznę, ominąć Kiemieliszki i dążyć na Bystrzycę. Pod Bystrzycą wypadnie przeprawić się przez Wilję i dalej maszerować wprost do Słobódki, a tam i Oszmiana!
Jakoż już nazajutrz oddział hrabianki dosięgnął szczęśliwie brzegów Wilji, a kiedy miał turbować się, jak na drugi brzeg roztopami wezbranej rzeki się przedostać, zjawił mu się, niby z pod ziemi, Półnos, który był przodem się wyrwał i zapowiedzał, gdzie pod noc promy gotowe będą czekały.
Pan Godaczewski nawet był zdumiony taką sprawnością telszewskiego szlachcica.
— A toż w tej stronie jacyś poczciwi ludziska.
— Pewnie, lecz, dobrodzieju, należy się od nas Werculinowi powinna wdzięczność.
— Komu — komu?
— Bo to, widzicie dobrodzieju, czasami polskie słowo pomaga a czasami moskiewski złoty rubel. Rozmaicie bywa.
— Lecz gdzież Werculin?
— Werculin? — Legował mi, zanim go pan pułkownik ułaskawił... woreczek imperjałów. Tedy spadek tak osobliwy akuratnie się przydał i burłakom, którzy się kręcili, do serca wycelował. Inaczej może kuso byłoby z przeprawą.
Na świt oddział hrabianki dosięgnął już Hudogajów. I tu odprawił dłuższy popas. Tęgi popas, ochoczy popas, bo razem z piachami, które od Wilji się ciągnęły a tutaj zaczęły niknąć, i niebo się wypogodziło i podmuchy wiosenne a zażywne szły, i zieleniły się pięknie