Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

goś, do Półnosa się przysunął i Desztrunga a, nalawszy trzy kubeczki po brzegi, ozwał się półgłosem.
— W ręce waszmośćpanów, na zdrowie, na lepszych czasów doczekanie.
— Na doczekanie...
— Tedy... tedy... niby... właściwie... niby... dowodzi hrabianka?
— Jakże waszmość myślał? — ofuknął Desztrung.
— Hm, nie mówię, tylko powiadam, bardzo osobliwe, bo taj gdzież, taj niewiasta, taj także, taj słabość!
— Spytaj waćpan jegrów, co ich dzisiaj rano chyba z sześciu sprzątnęła z tego świata.
— Taj i owszem! Nawet rodzic hrabianki, pan Ksawery, znajomszy! W Wilnie się podziewa i dobry znajomszy... tylko farfurka, podfruwek, spódniczkarz. Osobliwe czasy, osobliwe. A gdzie kamieniem rzucić, to siedzi napoljoński oficer z piersią nakrzyżowaną wstążeczkami a wygranemi bitwami się prztęczy... A tu panny-jedynaczki z oddziałami maszerują...
— Żeby gnuśność ruszyć a męże ocknąć.
Pan Łopaciński szarpnął wąsa.
— No — no, niech na Zawilejszczyznę przyjdzie, Kołtynjany uczynią, taj popatrzysz, duszko, taj popatrzysz!
Półnos, który w tem przemawianiu się udziału nie brał, pociągając chciwie z kubeczka, miał załagodzić, gdy wtem wpadł do izby syn gospodarza, młodziutki Władyś, i rzucił mu kilka wyrazów do ucha. Pan Łopaciński porwał się.
— Panowie, mamy nowiny! Kubliccy z Polesia!
Zanim Półnos z Desztrungiem zrozumieli wy krzyknienie, do komnaty weszli pośpiesznie dwaj do-